Od pewnego czasu śledzę posty w grupie nauczycieli języka angielskiego. Dzisiaj zobaczyłam wiele wiadomości o tym, jak zapracowani (a właściwie PRZEPRACOWANI) mogą być nauczyciele. W związku z tym chciałabym podzielić się moją obserwacją tym razem nie na temat nauczania, a na temat bycia nauczycielem.
Najpierw jednak nieco o moim zapracowaniu. Obecnie uczę w niepublicznej szkole podstawowej, gdzie mam 25h dydaktycznych i 4h opieki nad dziećmi, do tego dwa razy w tygodniu uczę w prywatnej szkole językowej (6h w tygodniu) - łącznie 35h spędzam w szkole, a na przygotowywaniu zajęć MINIMUM 10h tygodniowo. Do tego staram się pisać w miarę systematycznie notatki na bloga, aby w jakiś sposób przybliżyć się do mojego upragnionego zostania metodykiem nauczania języka angielskiego.
Doświadczeni nauczyciele/lektorzy wiedzą, że mimo takiego zapracowania pieniądze są marne, a mimo to łapiemy się kolejnych kursów, bierzemy kolejne korepetycje. Więcej - doszkalamy się - jak nie kursy stacjonarne, to Coursera, i tak w kółko. W domu tworzymy worksheets, wycinamy memory, czytamy setki blogów, żeby zafascynować naszych uczniów. Szukamy w internecie odpowiedzi na pytanie, jak zostać dobrym nauczycielem, a
WikiHow podpowiada, jak zapanować nad klasą i przygotować się do lekcji. Tylko, czy tak zostać dobrym nauczycielem? Uwierzcie mi, że jeśli już tu trafiliście, to jesteście świetnymi nauczycielami. Przejmujecie się swoją pracą i szukacie nowych pomysłów - brawo. Chcę Ci pogratulować Droga Czytelniczko/ Drogi Czytelniku zapału i chęci. Wiemy dobrze, że Twoje starania nie przełożą się na finanse, a przełożony prawdopodobnie myśli, że lekcja jest zwyczajnie 'poprawna', bo zawsze ogląda Twoje świetne zajęcia i myśli, że to norma wśród nauczycieli języka angielskiego. Możliwe, że fakt, iż dzieciom podobała się lekcja rekompensuje Ci te godziny spędzone na przygotowaniach, ale mi to nie wystarcza. I tutaj przechodzę do sedna sprawy.
Aby zostać dobrym nauczycielem nie możemy myśleć o samej lekcji. Nie skupiajmy się tak bardzo na tym, co piszą poradniki - dyscyplina w klasie, urozmaicone lekcje, cel zajęć... Oczywiście jest to bardzo ważne - w końcu sama chcę zajmować się metodyką, ale wierzę, że masz opanowany materiał z książek J. Harmera, czy Penny Ur i wiesz jak przygotować wspaniałą lekcję. Moja rada nie jest niczym odkrywczym, a mimo to wiem, że często o tym zapominamy - musimy zacząć od siebie. Szczęśliwy nauczyciel, to chyba 90% sukcesu na lekcji. Możesz przyjść nie do końca przygotowana/y, ale z optymistycznym nastawieniem zarazisz uczniów dobrą energią i lekcja i tak się uda. Choćbyście mieli połowę zajęć grać w Simon says, albo przedyskutować ostatni odcinek Modern Family. Liczy się to, z jaką energią podejdziesz do tematu. Jeśli ostatni wieczór spędziłaś/eś świetnie bawiąc się w gronie znajomych, to nie idź do szkoły z wyrzutami sumienia, że będziecie dzisiaj powtarzać słownictwo z ostatniej lekcji, bo nie zdążyłaś/eś przygotować fajerwerków. Idź szczęśliwa/y wiedząc, że masz wspaniałych przyjaciół i pokaż, że można przeprowadzić cudowną lekcję bawiąc się z powtórkowymi flashcards, a jednocześnie mieć satysfakcję z tego, że zrobiliśmy coś dla siebie. Pamiętaj Drogi Nauczycielu - jesteś najważniejszy dla swoich uczniów, a oni by nie chcieli, żebyś tracił swój wolny czas na wycinanie memory, jeśli miałoby się to wiązać z tym, że nie będziesz do końca szczęśliwy. Bądź też swoją najważniejszą osobą i stawiaj siebie na pierwszym miejscu, a zobaczysz, że wszystkie lekcje będą pełne dobrej energii.
Na koniec garść pozytywnych haseł do wydrukowania, zapamiętania i zastosowania. ;)